Dzień Dziękczynienia się zbliża, a ja pochorowana siedzę w pokoju i odkrywam zakamarki Netflixa. Dzieciaków i mamy nie ma od dzisiaj do niedzieli, tata jedzie w środę z samego rana. Pięć dni sama w domu... chora. Yupi!
Ale zanim się źle porobiło to był weekend! Dodatkowo w czwartek miałam wolne i wykorzystałam ten dzień na wizytę w centrum handlowym w Short Hills. Hości zapewniali, że ceny są przystępne. Poinformuję was, kiedy Prada, Chanel, Ralp Lauren i przyjaciele pojawią się w mojej "strefie dobrych cen". Póki co to się nie zanosi...
Gdzieś między tą drożyzną uchowało się Forever21, gdzie widziałam przecudną sukienkę. Nawet ją przymierzyłam, ale stwierdziłam, że nie wydam $30 na rzecz, której nigdy nie założę. Sfrustrowana wróciłam do domu.
W sobotę byłam z młodą i mamą na lekcji wiolonczeli. Podziwiam pana nauczyciela, który w klasie ma trójkę siedmiolatków, w tym dwie mega rozgadane dziewczynki, które mają milion problemów i pytań na sekundę. Aż mama musiała zwrócić R. uwagę, dwa razy! C'MON!
Ale za to niedziela, ale za to niedziela...
Umówiłyśmy się z Dorotą, że przyjedzie z koleżanką (Natalią) do NYC. Do Oli miała też przyjechać koleżanka (Ola), a popołudniu miały dołączyć Karolina i Ania. Jak zaplanowano tak poczyniono.
Zaczęłyśmy wędrówkę od Penn Station w stronę Grand Central, gdzie spotkałyśmy obie Ole. W dobrych humorach spacerem ruszyłyśmy do Central Parku. Na Sheep's Meadow urządziłyśmy sobie chillax i pogawędkę o ciężkim życiu au pair, poszukiwaniu talentów i podzieliłyśmy się najlepszymi historiami z imprez. Słońce przygrzewało, obok nas piękny park, za drzewami nowojorskie wieżowce - idealnie!
Zaraz obok Sheep's Meadow jest wyjście na 72 Ulicę przy której stoi Dakota. Dom, w którym mieszkał i został zabity John Lennon. Plus rozeta Imagine, śpiewanie piosenek The Beatles z bezdomnym - wzruszyłam się raz czy dwa. "Beatlemania story, ile to już lat?".
Metrem dojechałyśmy na Fulton Street, czyli nowo otwartą stację metra obok miejsca, gdzie stały Dwie Wieże. Wydano na nią (podobno) $1,000,000. Wygląda dobrze, nowocześnie, dużo szkła i metalu. Na mnie zrobiła wrażenie. Pojechałyśmy na Lower Manhattan, żeby przejść przez Most Brooklyński (razem z Karoliną i Anią, które tamże do nas dołączyły). Uczyniłyśmy to z wielkim entuzjazmem. Mimo tysiąca ludzi, którzy zatrzymywali się co krok, żeby cyknąć focie (Ola&Ola między nimi), warto wybrać się na taki spacer. Widoki o zmierzchu na Statuę Wolności, Manhattan i Brooklyn są przepiękne! Oczywiście moim gównianym aparatem w telefonie nic nie wyszło, oprócz jednego zdjęcia na insta.
Wycieczkę miałyśmy zakończyć na Greenpoint w polskiej restauracji. Greenpoint to chyba najbardziej smutne miejsce w NYC. Ciemno i szaro. Trochę zmęczonych życiem panów, których zręcznie wymijają drwaloseksualni hipsterzy. Zewsząd słychać język polski albo polski akcent w angielskim, a na każdym rogu ulicy kościół. Trafiłyśmy do knajpy, która miała portrety Kazimierza Wielkiego i Władysława Jagiełły. Trochę rozczarowałam się moją spaloną karkówką w miodzie, ale było mięso, ziemniaki i buraczki. Było ok!
Gdyby nie pan, który się do nas przysiadł... O panu można by pisać i pisać! Do samego Manhattanu śmiałyśmy z pana, jego historii, podrywu i stanu "po spożyciu". (Tytuł posta to zacytowane ulubione pytanie pana. Zadał je chyba z osiemnaście razy.)
Oczywiście powrót na Manhattan zajął nam całą wieczność, czyli prawie 50 min, a Dorota i Natalia musiały dodatkowo bardzo się spieszyć, żeby zdążyć na ostatni autobus do domu.
BO KTO NORMALNY ZAMYKA DWIE GŁÓWNE LINIE ŁĄCZĄCE WYSPĘ Z BROOKLYNEM?!
Aż użyłam caps locka.
Ola też wracała do White Plains nie bez przygód, bo z rozładowanym iPhonem. Nie mogła dodzwonić się do host taty, ale na szczęście znalazła taxi, za które nie zapłaciła aż tak dużo.
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, wszyscy dotarli cali i zdrowi. Przyznam, że była to bardzo intensywna niedziela, dlatego tym bardziej ucieszyłam się, że większość mojej rodzinki wyjechała już o 10:00. Mogłam odpoczywać, wygrzewać się pod kocem i oglądać Scrubs.
To jaką pioseneczką zarzucimy na dobry początek tygodnia? Myślę, że coś w polskim stylu będzie na miejscu.
Scrubs wymiatają!
OdpowiedzUsuńgdzieś widziałam krótki filmik jak to Pani normalnie ubrana przechodzi przez NY i po drodzę zostaje z milion razy zaczepiona przez faciów. To tak wygląda?:) (ciekawska jestem).
tequsia
mnie milion razy nie zaczepiają, ale zdarza się. czasami spojrzę na kogoś i ten ktoś na mnie w tym samym momencie i mówi "hey, how are you?" i zatrzymuje się na ułamek sekundy, żeby usłyszeć ode mnie "good, how are you? have a good day" i idziemy dalej, kazdy w swoją stronę. czasami zatrzymują mnie ludzie, którzy chcą sprzedać mi płytę ze swoją muzyką i wtedy sobie z nimi pogadam, ale nawet nie zatrzymuje się, idziemy w różne strony i tylko mówimy coraz głosniej.
Usuńnigdy nie spotkałam się z zaczepkami w stylu podrywu, ale na pewno to się zdarza, często... Amerykanie są po prostu otwarci! ja to lubię, ale niektórym może to przeszkadzać ;)
Jag to nie kupiłaś tej sukienki? :/
OdpowiedzUsuń#aupoor
UsuńŚwietny post ! Na bloga wpadnę częściej - dodam do obserwowanych :)
OdpowiedzUsuńwww.myimmemorialdream.blogspot.com