piątek, 16 sierpnia 2013

Go to work, they said...

it will be fun, they said.

W zeszłe wakacje dałabym się pokroić za dobrze płatną pracę na 2-3 miesiące. W tym roku, gdy taką mam, ledwo żyję i zastanawiam się jak przetrwam do 30 września. Jestem przekonana, że moje zmęczenie i odrobina niechęci wynikają z faktu, że pracuję w systemie zmianowym: 2 dni od 13 do 22, następnie 6 dni od 22 do 6 [sic!], po czym następuje 6 dni wolnego. Nie mam za dużo czasu na odpoczynek, bo zanim zaczęłam "przygodę" w Continentalu to znalazłam inną, dodatkową i nieregularną pracę, której teraz nie chcę zostawić. 
Podsumowując - na urlop muszę poczekać do rozpoczęcia roku akademickiego! 

Największą motywacją do pracy jest, co by nie mówić, wypłata. W chwilach zwątpienia (zwykle ok. 4:00 na ranem) przypominam sobie stawkę godzinową plus nieopodatkowany dodatek za nocną zmianę. Pomaga.
Mam nadzieję, że nie odbieracie tego jako dowodu na mój materializm. Po prostu przyjechałam tu, żeby zarobić pieniądze, które będę mogła przeznaczyć na coś miłego, być może jakąś podróż. Na pewno też dodatkowa gotówka przyda się podczas burżujskich pięciu miesięcy w (bardzo drogim) Monachium. 


Myślę, że większość z was zna firmę Continental. Zajmuje się ona produkcją części do samochodów - od opon po mikroelektronikę (to moja działka!). 

Ponieważ wszystko, co znajduje się na terenie zakładu jest opatentowane, bardzo drogie i wkrótce będzie częścią najdroższych aut, pracownicy nie mogą robić zdjęć, opowiadać o tym, co wiedzieli itd. Mój szef na początku powiedział: "Kiedy opuszczasz firmę zapominasz o wszystkim, co tutaj zobaczyłaś". Staram się, ale...

Zmianą zarządza kierownik zmiany. Jest odpowiedzialny za organizację pracy, przydzielanie zadań, bieżące naprawy oraz pomaga nam, gdy nie potrafimy czegoś zrobić. Biedny, stresuje się tym jak nie wiem. Stres powoduje u niego potok słów, z którego nic nigdy nie rozumiem. Mówi szybko, z dziwnym akcentem i bardzo piskliwym głosem. Czasami rzuca częściami, na szczęście lekko i blisko. Myślę, że powinniśmy zainwestować w coś a la hiszpańska piñata - wyżywałby się na niej i pocieszał cukierkami, które z niej wypadną. Chociaż chyba jednak wolę, gdy się denerwuje, wtedy uśmiech znika z jego twarzy. Bo uśmiech, a raczej grymas mający być uśmiechem, można by umieścić w słowniku obrazkowym pod słowem creepy. Ugh. 
;-)

Moje zadanie nie jest ani skomplikowane, ani ciekawe, za to bardzo monotonne i nudne. Dobrze, że ludzie wokół są tacy interesujący!
Na mojej zmianie pracują prawie sami Turcy, Grecy i kilku Niemców (którzy i tak głównie zajmują się naprawami, pracą typowo dla inżynierów). Nieustannie zaskakuje mnie to, że jedna Turczynka nie stosuje żadnych (naprawdę żadnych) zasad gramatycznych, a bez problemu dogaduje się z kierownikiem. Gdy tymczasem ja staram się dbać o szyk zdania, odmianę, w chwilach rozpędu stosuję też tryb przypuszczający i stronę bierną, a i tak czasem muszę kilkakrotnie zmieniać zdanie i je powtarzać, żeby mnie zrozumiano. 
Nie przestanie mnie śmieszyć zdanie, jakiego ta pani użyła wczoraj, żeby powiedzieć, że myślała, że skrzynka jest pusta, ale okazało się, że są w niej jeszcze części. Brzmiało ono "denken leere Kiste, aber 
"


Mam nadzieję, że czas zacznie płynąć szybciej i niepostrzeżenie zrobi się 1. października. Wtedy w spokoju duszy i ciała przeprowadzę się do Monachium i życie nabierze barw! Jeszcze tylko muszę znaleźć tam mieszkanie, hmm...


Jako dobre zakończenie i polepszacz humoru dla wszystkim, zamieszczam piosenkę w wykonaniu fenomenalnego duetu Eric Clapton & BB King. Cała płyta jest niesamowita i naprawdę warta polecenia, nawet jeśli nie przepadacie za bluesem.


poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Make the best of the situation

Przeczytałam wszystkie poprzednie posty i doszłam do wniosku, że powinnam przeprosić czytelników (Lizo, Jakubie). Od dzisiaj będę sprawdzać każdy tekst zanim go opublikuję oraz postaram się popracować nad, nazwijmy to, stylem.
Blog zawsze kojarzył mi się z formą, która bardziej przypomina swobodny strumień świadomości, niż przemyślaną i spójną publikację. Niemcy mówią, że aller Anfang ist schwer, co znaczy ni mniej, ni więcej co wszystkie początki są trudne

Chciałabym móc zasypywać was ciekawostkami, opowieściami o przygodach i zdjęciami interesujących rzeczy, które spotykam. Ale w Nbg nic się nie dzieje! 


Moja praca nie należy do najbardziej zajmujących, a wszystko, co nadałoby się do kategorii "nienormatywnie śmieszne" nie może zostać opublikowane. Po pierwsze dlatego, że nie mogę robić zdjęć na terenie zakładu, po drugie dlatego, że nie wolno mi także za dużo opowiadać o tym, co dzieje się za bramą firmy Continental. A dzieje się... Na przykład na szafce, która jest obok mojej widnieje karteczka "CASTRO". Albo instrukcja obsługi toalety (nie żartuję!) w formie rymowanki z psychodelicznym rysunkiem. Lub (mój absolutny faworyt) kierownik poprzedniej zmiany aka Młodszy Brat Muellera I Neuera. 

Ku mojej rozpaczy LMU nie przyznało mi miejsca w akademiku. Tutaj powinny nastąpić gorzkie żale na temat tego, że Hiszpanie, Skandynawowie itd. mają zagwarantowane miejscówki kilometr od uczelni za jakieś małe pieniądze, a biedna studentka z Krakowa (który na przeżycie całego miesiąca w PL potrzebuje tyle, ile kosztuje najtańszy pokój) musi wynajmować pokój prywatnie. Ale oczywiście jest też dużo pozytywnych aspektów. Jeśli ktoś z was będzie miał pragnienie mnie odwiedzić to zawsze łatwiej udostępnić miejsce do spania (w akademiku to albo trzeba płacić albo zajmować się papierologią stosowaną). Są większe szanse, że zamieszkam z Niemcami, co wiąże się z koniecznością mówienia po niemiecku, co może mieć zbawienny wpływ na moje umiejętności językowe. I moje ulubione - własna pralka i duże szanse, że w mieszkaniu będzie też zmywarka. Jeszcze tylko coś znaleźć i będzie cacy. 

Po miesiącu mieszkania w Bawarii jestem zmuszona zmienić jeden z punktów rankingu. Wcale nie tak fajnie jeździ się tu na rowerze. My, poruszający się na na dwóch kółkach, jednak nie jesteśmy władcami szos i trzeba liczyć się z tym, że możemy zostać staranowani przez a) samochód, b) dziecko, c) dorosłego, który każe dziecku przejść przez ścieżkę rowerową, gdy widzi rozpędzony rower zjeżdżający z góry i aby ratować swą pociechę rzuca się na środek drogi dla rowerów, d) gołębia.
Cud, że jeszcze żyję. 
Wszystkie te niedogodności zostają mi wynagrodzone, kiedy to w sobotni poranek wracam z pracy o 6:20 rano. Na ulicy prawie nie ma samochodów, jedyne osoby, które spotykam to joggerzy (i czasami ostatni imprezowicze). Ze wzgórza pozdrawia majestatyczny zamek, promienie słońca odbijają się od rzeki... Idylliczny obrazek, doprawdy. 

W niedzielę (11.08) odbył się festyn miasta partnerskiego Nbg, czyli naszego uroczego Krakowa. Wybrałyśmy się z siostrą tylko na jeden punkt programu - spektakl taneczny w wykonaniu Cracovia Danza. Przepiękne widowisko! Balet regularnie występuje na deskach Teatru Ludowego w Krakowie (Nowa Huta). Jak tylko wrócę do sweet home małopolskie to wybiorę się, aby zobaczyć ich jeszcze raz.

Aktualnie czytam (a raczej słucham w formie audiobooka) autobiografię Erica Claptona. Stąd jego piosenka na koniec wpisu. Polecam jego książkę i twórczość!