piątek, 31 października 2014

Nowy Jork - wrażenie pierwsze

Nie pamiętam, kiedy moi znajomi zaczęli życzyć mi "Nowego Jorku" przy każdej okazji.
Nie pamiętam też, kiedy zaczęłam zbierać przewodniki o Nowym Jorku, prosić (bliższych lub dalszych) przyjaciół o pamiątki z Wielkiego Jabłka.
Powiedzmy, że zaczęło się to wszystko mniej więcej pięć lat temu, na rok przed maturą. Prawie 1/4 mojego życia upłynęła pod znakiem planowania wycieczek, wyobrażania sobie jak to tam jest, czytania książek, oglądania filmów, słuchania piosenek, w których tytule pojawia się


n e w y o r k c i t y


Absolutnie nic się nie zgadza z moimi wyobrażeniami. Wszystko jest o wiele lepsze, ładniejsze, większe, przyjaźniejsze. Nie mieści mi się w głowie, że przechadzam się ulicami, które do tej pory odwiedzałam na Google Maps. Nieustannie myślę jakich słów użyć, żeby dokładnie opisać te uczucia, ale nie umiem. 

W ciągu trzech wizyt w mieście niezliczona ilość obcych osób uśmiechnęła się przyjacielsko na ulicy, sprzedawcy zagadywali jak mi mija dzień, w sklepach, na których asortyment mnie nie stać czułam się jak w zwykłym H&M w Radomiu. Na początku* peszyłam się, nie wiedziałam co odpowiedzieć, myślałam, że się ze mnie śmieją, bo na kilometr widać, że ja nie stąd. Nic bardziej mylnego! Tak to już jest, że pytasz nieznajomych co u nich, mimo że znasz odpowiedź, a wszystkich traktujesz równo, nawet jeśli na każdym kroku widzisz nierówność społeczną, która aż wyciska łzy z oczu. 
*Nadal jestem niezręcznym pingwinem, który trochę bełkocze w odpowiedzi na 'how you doin''.

W piątek wybrałam się na Union Square, gdzie w Barnes&Noble jeden z moich ulubionych youtuberów podpisywał swoją książkę, ale niestety było tak dużo ludzi (<18), że nie dostałam się do środka. Pisk, krzyk, kolejka na trzy godziny stania - tak to wyglądało. Trochę zawiedziona ruszyłam w drogę powrotną na Penn Station. Po doświadczeniu jazdy metrem nowojorskim, nie chciałam za szybko wracać pod ziemię. Ciemno, brudno, dziwni ludzie wokół. Lepiej chodzić po powierzchni ziemi!

Empire Selfie of Mind

Ruszyłam Broadwayem w górę, znikąd wyłonił się przede mną budynek Flatiron, a na horyzoncie migały światła na Empire State Building. Byłam zupełnie zaskoczona i jednocześnie zafascynowana widokami nocą. Nie zwróciłam uwagi na to, którędy idę, wiedziałam tylko, że Broadwayem, nie myślałam o tym, co będę mijać po drodze. Cudowna niespodzianka!


Jutro wybieram się zobaczyć paradę halloweenową w Nowym Jorku. Moim przebraniem będzie mocny make up, każdy włos w inną stronę i peleryna z aksamitu. Coś na granicy między wampirem, a spooky au pair. Dziewczynkom podoba się mój pomysł na kostium, szkoda, że go nie zobaczą, bo zaraz po pracy się zmywam z Maplewood.

Notka miała być sentymentalna, bo spełnianie marzeń to uczuciowa rzecz, wiąże się z dziesiątkami emocji, które pojawiają się nagle. Oczywiście nie wyszło, bo oglądam za dużo content creators na YouTube. Obejrzyjcie kilka filmów Tylera Oakley, ThatcherJoe, PointlessBlog, Zoella, Marcus Butler, Troye Sivan etc. a będziecie wiedzieć o czym mówię.

Jakie plany na życie?
Poznać więcej osób, żeby mieć z kim wyjść gdziekolwiek i kiedykolwiek.
Odkrywać Nowy Jork, w najbliższych planach Empire State Building, Top of the Rock, Met, trasa graffiti Banksy'ego.
Zregenerować siły podczas dwóch długich i wolnych weekendów bez rodzinki w domu! W jeden weekend może pojadę do Bostonu, DC albo Philly.

Do niewątpliwych highlights ostatnich trzech tygodni należą spotkania z au pair, które poznałam w Internetach i fejsbókach, czyli z Olą, Karoliną, Iwoną, a jutro z Natalią.


Mam pytanie do Was, tak na sam koniec. Dawno temu na zajęcia napisałam esej o bohaterach 9/11. Chciałabym ten esej opublikować na blogu, ale zastanawiam się czy kogokolwiek by to zainteresowało. Poza tym szukam tematów, które mogłabym poruszyć na blogu, które nie do końca byłyby związane z samą pracą au pair, ale przede wszystkim z Amerykanami i USA. Odpada opisywanie świąt, bo to przereklamowany temat, a i dla mnie mało interesujący. Mam kilka pomysłów, ale jestem pewna, że wy macie lepsze. Czekam na odezwę od narodu!

Tymczasem piosenka ostatnich dwóch miesięcy. W oczekiwaniu na nową płytę moich ulubionych Brytyjczyków i jednego Irlandczyka niech moc będzie z Wami!


poniedziałek, 13 października 2014

Maplewood, NJ

Jak już wiecie mam najlepszą rodzinę goszczącą na świecie. Są przewspaniali, zupełnie inni od ludzi, z którymi chciałabym przebywać jeszcze rok temu, ale bardzo ich lubię. Cechuje ich przede wszystkim otwartość - począwszy od otwartości na drugiego człowieka i jego potrzeby, po otwartość na sztukę, kulturę innych krajów. Przy tym pozostają nadal twardo stąpającymi po ziemi ludźmi, którzy wiedzą, że życie nie idzie tak jak sobie zaplanujemy i czasem ma się ochotę wszystko rzucić w kąt. Rozumieją, że dzieci mogą doprowadzić do szaleństwa, ale trzeba zagryźć zęby, bo tak już jest. Trzeba się starać je okiełznać, ale dziecko to też człowiek, a nie małpka do sterowania. 

Odkąd tu jestem, czyli od czwartku wieczorem, wiele się wydarzyło i zapewne niewiele au pair przeszło taki test życia w ciągu pierwszych 48 godzin. 
Mamy nie było, bo była na konferencji w Arizonie, więc na placu boju zostałam ja, tata i dziewczyny. Mniej więcej dwie godziny po moim przyjeździe dołączyli do nas pielęgniarze i chirurg na SORze, bo młodsza upadła i rozcięła sobie wargę i dziąsło (patrz: krzyk, krew, płacz, stres, przerażenie). Tata z nią w szpitalu, a ja w domu kąpałam i kładłam spać starszą. Chwała Panu, że starsza jest niezwykle otwartym dzieckiem, które bardzo szybko mnie zaakceptowało. 
Pierdyliard szwów w buzi nie pomagają nawiązać kontaktu i więzi z dwuipółlatką, która i bez tego jest raczej bardziej na nie, niż na tak.

____EDIT
Zapomniałam zacytować mój ulubiony fragment wycieczki do NYC!
Młodsza: Daddy, where I have my summer?
Daddy: Your summer is all around you!

HOW SWEET IS THAT?! Było coś jeszcze, ale już nie pamiętam ;)
____

Właśnie kończy się mój trzeci dzień pobytu w tej rodzinie i mimo wielu przeciwności, szalonego szczeniaka, humorów dzieciaków i dodatkowo fizycznego zmęczenia to lubię tu być, cieszę się na nadchodzącą pracę i wir obowiązków. Będzie ciężko, ale będzie warto.

A wiecie dlaczego...? Bo pod nosem nie śpi Dusze Japko. 

Ta niedziela była pod znakiem wycieczki do miasta. Za cel postawiliśmy Museum of Modern Arts (MoMA), ale za późno się wybraliśmy (drzemka młodszej), a poza tym było otwarcie jakiejś super ekstra wystawy, więc założyliśmy, że będzie tam mnóstwo ludzi.
Zamiast tego pojechaliśmy do Chinatown na obiad. Chyba nigdy nie próbowałam tylu nowych rzeczy na raz. Nie robiłam zdjęć, bo tak głupio, ale próbowałam różnych pierogów (m.in. z kaczką, chińską pietruszką, bambusem, krewetkami, jakąś zieleniną, na słodko z żółtkiem jajka), makaronu z brokułem, baby corn, sezamem i fasolą mung, brokuła na parze, sajgonek, jakiś dziwnych zawijańców w sosie sojowym i kulek sojowych. Brzmi jak niemożliwe do przejedzenia, ale na troje dorosłych i siedmiolatkę to nie tak dużo. Zwłaszcza, że wszystkiego było po 3-6 kawałków, a to są niewielkie rzeczy. Oczywiście i tak się najadłam, że zrezygnowałam z kolacji dzisiaj. Było warto, tyle wam powiem. 
Nie mam dużo zdjęć, bo nasza wycieczka obejmowała tylko restaurację w Chinatown, spacer aż do Little Italy i powrót do auta. 
Nowy Jork? Dokładnie taki, jaki sobie wyobrażałam. Czułam się tam zdecydowanie na miejscu, nawet nie było wielkiego "WOW", a raczej "welcome home". Lubię myśleć w ten sposób, może NYC kiedyś stanie się moim domem, kto wie. 
Ja wiem na pewno, że odkrywanie miasta będzie niezwykłe, fascynujące i nigdy mi się nie znudzi.
Poniżej trochę fotek, a co! 

Vito Corleone

Wierzcie mi, że ostatnią rzeczą jakiej się spodziewałam w Chinatown, był taki kościół.


5 East Broadway - na jedzonko!

Park między Chinatown a Little Italy


Na dobranoc niech będzie coś kojącego nerwy. Obejrzyjcie też teledysk!



sobota, 11 października 2014

środa, 8 października 2014

Podróż, szkolenie i pierwsze wrażenia

W Hiltonie w Meadowlands fajne są łóżka i fotel prezesa. Wszystko poza tym jest zwyczajne. Nie ekscytujcie się za bardzo.
W pokojach są ręczniki, suszarka, żel pod prysznic, szampon itp. Nie zapomnijcie przejściówek, są po złotówce na allegro.
Pobudka jest o 6:00, śniadanie trwa do 7:50 i od 8:00 do 16/17 są zajęcia. Na zajęciach trzeba się uporać z super uśmiechniętymi paniami, które są sympatyczne i ich rady będą na pewno bardzo pomocne, ale czasami ma się już powyżej uszu ich optymizmu. Wiem, że nie brzmi to najlepiej, ale uwierzcie mi. Pojechałam z optymistycznym nastawieniem i po pierwszej sesji (do lunchu) byłam zachwycona. Potem ten uśmiech zaczął przeszkadzać.
Au Pair są podzieleni na grupy (każda grupa ma inny kolor). W czasie zajęć odgrywa się scenki, odpowiada na pytania i za to dana grupa/kolor dostaje punkty. A potem są nagrody... Na początku powiedziano, że nagrody są super wspaniałe i je pokochamy.
Nagrodą była torba wielokrotnego użytku z logo AuPairCare warta $3. Welcome to the coutry of sarcasm.

Generalnie szkolenie jest spoko, dużo się dowiedziałam, niektóre informacje rozwiały resztki wątpliwości i pomogły mi przygotować się na jutrzejsze spotkanie z rodziną. Ale są tysiące małych rzeczy, które sprawiają, że chce się wyjechać z Meadowlands jak najszybciej i jak najdalej się da. 

Przed szkoleniem była podróż... Moja z przygodami :)
Ok. 1 w nocy wyjechaliśmy z rodzicami z Radomia i ok. 4:35 byliśmy na Balicach. Odprawa, pożegnanie, jestem w samolocie. Po dwóch godzinach nadal jestem w samolocie, ale nie we Frankfurcie tylko... nadal w Krakowie. Mgła była tak gęsta, że pilot i kontrolerzy lotu nie wypuścili tego rejsu w powietrze. Było pewne, że przegapię swój lot do NYC. Wróciliśmy na halę odlotów i dopiero o 11:30 zabrano nas ponownie na pokład o równo o 12 wylecieliśmy do Frankfurtu. Następny lot na JFK był dopiero o 17:50. Grzecznie poczekałam, zjadłam obiad w azjatyckiej restauracji i o 18:15 byłam już w powietrzu.
Planowo, bo o 19:50 EST wylądowaliśmy na lotnisku JFK. W kolejce do urzędnika imigracyjnego czekałam 1h15min, żeby dowiedzieć się, że nawet jeśli nie mam nic do zadeklarowania (w samolocie zaoferują wam karteczkę z Custom Declaration) to i tak muszę ja wypełnić. Na szczęście Pan Ogarniający Lotnisko pozwolił mi wrócić pod okienko i nie musiałam stać jeszcze raz w tej ogromnej kolejce. Przeszłam, odebrałam bagaż i chyba o 22:20 wsiadłam dopiero do auta, które zawiozło mnie (i przesympatyczną Lydię z Islandii) do East Ruthford, NJ. 

Wiecie co mnie uderzyło? Urzędnik imigracyjny, który miał władzę co do tego czy mogę wejść na teren Stanów Zjednoczonych czy nie, ledwo mówił po angielsku. Prawie go nie rozumiałam, a to on miał zdecydować czy godnam stąpać po amerykańskiej ziemi. To było co najmniej dziwne. Ale taka chyba już jest Ameryka... 

Pierwsze wrażenia? Nie mam! Znaczy: jest cudownie. Sama świadomość przebywania w USA napawa mnie optymizmem. 
Nie widziałam jeszcze NYC, bo po pierwsze wycieczka z APC kosztuje $46 i jest to tylko oglądanie Manhattanu z autokaru (który wczoraj rozkraczył się po drodze i ci, którzy pojechali mieli jeszcze mniej czasu na zwiedzanie). Jest możliwość wykupienia transportu do/z Time Square i kosztuje to $30. Nie, dzięki. Pojadę w przyszłym tygodniu za $15 w dwie strony i zobaczę to, co chcę i będę miała na to caaaaały dzień, a nie trzy godziny po super męczącym tygodniu szkolenia. 
Za chwilę wybiorę się darmowym busem na obiad w centrum East Ruthford - kilka knajp. WallMart (love) itp. 

Nie ma zdjęć, bo nie było co fotografować. Chciałam zrobić zdjęcie Met Life Stadium (Go Giants! Go!) nocą, ale nie wyszło. Skyline NYC wygląda słabo, więc też wam odpuszczę. Wygooglujcie sobie ;]


To co? Jakaś nowojorska nuta na dobranoc?